Anna zawsze była zdrowa. Rzadko chorowała, prowadziła aktywny tryb życia i do tego poranka nic nie zapowiadało nieszczęścia. Wszystko zaczęło się od zwykłego osłabienia — zawrotów głowy, lekkiego ucisku w klatce piersiowej. „Przemęczenie” — pomyślała i zapisała się na wizytę u terapeuty.
Lekarz zlecił badania i skierował ją na USG – po prostu dla pewności. Anna przyszła do kliniki rano: białe ściany, zapach środka antyseptycznego, kolejka zmęczonych twarzy. Usiadła na leżance, pielęgniarka włączyła aparat, a gabinet wypełnił się cichym buczeniem urządzenia.
„Proszę się zrelaksować” — powiedziała lekarka, młoda kobieta o łagodnym głosie. „Zaraz zobaczymy”.
Anna patrzyła w sufit, słuchając, jak czujnik przesuwa się po skórze. Na ekranie pojawiały się cienie – zwykłe, niewyraźne kształty. Lekarka milczała, wpatrując się w ekran. Potem powiększyła obraz, zmieniła kąt, zmarszczyła brwi.
– Dziwne… – mruknęła. – Na pewno nie jest pani w ciąży?
Anna uśmiechnęła się. — Nie mogę być w ciąży. Nie mam nawet macicy. —
Lekarka podniosła na nią wzrok. Ekran cicho piszczał — rytmicznie, szybko.
— Proszę posłuchać — szepnęła i obróciła głośnik w jej stronę.

Z głośnika dobiegło bicie serca. Głośne, wyraźne. Ale zaraz po nim — drugie. Cichsze. Cięższe.
Dwa rytmy. Zupełnie różne.
Anna zbladła.
— Co to jest? — jej głos drżał.
Lekarka milczała, nie odrywając wzroku od monitora.
– Jeden rytm należy do pani – powiedziała w końcu. – Drugi… nie rozumiem, skąd pochodzi. Nie jest w sercu. Jest niżej. Jakby ktoś jeszcze… żył w pani.
Ekran lekko zadrżał – i cień na monitorze poruszył się.