Późny wieczór w prywatnej klinice ciągnął się w nieskończoność. Deszcz bębnił o szybę, a doktor Edgarson już miał zamknąć gabinet, kiedy drzwi się otworzyły. Na progu stał mężczyzna w ciemnym płaszczu, przemoczony, z szarą twarzą i oczami, w których zamroziło się coś niepokojącego.
— Przepraszam… — wychrypiał, siadając na krześle. — Boli mnie podczas połykania… i wydaje mi się, że coś się tam porusza.
Doktor odruchowo włączył lampę stołową.
— Porusza się? — zapytał z lekkim uśmiechem, próbując ukryć zmęczenie. — Być może to tylko stan zapalny. Proszę otworzyć usta, zaraz spojrzymy.
Pacjent posłusznie pochylił głowę. Światło latarki przesunęło się po wewnętrznej powierzchni jamy ustnej. W tym momencie lekarz zauważył dziwny cień — jakby cienki pasek poruszył się gdzieś między migdałkami. Zmarszczył brwi, zbliżył się i zmrużył oczy.
I nagle… to znów się poruszyło.
Z fałdu błony śluzowej, na jego oczach, wysunęła się cienka szara nitka, przypominająca żywą żyłkę, i zniknęła w głębi gardła. Edgarson instynktownie odskoczył, upuszczając instrument. Serce waliło mu gdzieś w gardle.

— Czy… czujesz to? — zapytał, ale pacjent nie odpowiedział.
Tylko cicho jęknął, chwytając się za szyję. Skóra na jego gardle zadrżała, jakby coś się pod nią poruszało. Lekarz w przerażeniu rzucił się do szafki, chwycił endoskop i skierował kamerę do ust pacjenta. Z głośnika dobiegł dziwny, wilgotny trzask. Na ekranie pojawił się obraz — mętny, czerwony, pulsujący.
I nagle w kadrze przemknęło coś żywego — cienkie, półprzezroczyste macki, wijące się, jakby reagowały na światło. Poruszały się szybko, jakby rozumiały, że zostały zauważone. Edgarson krzyknął i wyciągnął urządzenie, odskakując do ściany. Pacjent oddychał gwałtownie, a potem niespodziewanie się uspokoił. Na jego ustach pojawił się dziwny, słaby uśmiech.
— Ono nie chce, żeby pan patrzył, doktorze — powiedział ochrypłym głosem. — Ono już tu jest.
Światło w gabinecie zamigotało. Doktor cofnął się o krok, czując, jak zimno podchodzi mu do gardła. Kiedy ponownie podniósł wzrok, pacjent patrzył już prosto na niego — z otwartymi ustami, z których powoli wypełzała ta sama szara nić, wijąc się jak żywa.