Samolot stał przy terminalu, a pasażerowie już zaczynali zajmować miejsca w kabinie.
Mężczyzna około czterdziestki zajął miejsce przy oknie, otworzył laptopa i założył słuchawki. To było jego ulubione miejsce — zawsze wybierał miejsca przy oknie.
Po kilku minutach w przejściu pojawiła się młoda kobieta z siedmioletnim chłopcem.
— Przepraszam — powiedziała uprzejmie. — Mamy bilety obok siebie, ale moje miejsce jest przy panu. Czy możemy się zamienić?
Mężczyzna nawet nie podniósł głowy.
— Nie, przepraszam. Wybrałem to miejsce wcześniej.
— Rozumiem, ale on po prostu marzył o patrzeniu na chmury…
— Przepraszam, nie.
Kobieta skinęła głową i usiadła w kolejnym rzędzie. Chłopiec przytulił się do niej i cicho spuścił wzrok. Stewardessa uśmiechnęła się, zaproponowała napoje, a samolot zaczął kołować.
Kiedy samolot osiągnął wysokość, a chmury ułożyły się białym dywanem pod skrzydłem, mężczyzna spojrzał przez okno. Z powodu słońca na chwilę zasłonił oczy — i zobaczył w odbiciu tego samego chłopca. Siedział po drugiej stronie przejścia.

Mężczyzna spojrzał na niego, a potem znów na okno.
I nagle coś go poruszyło. W pamięci pojawił się obraz — on sam, jako taki sam chłopiec, leciał z ojcem i marzył, żeby usiąść przy oknie. Wtedy ojciec ustąpił mu miejsce. „Spójrz, synu, to świat z góry” — powiedział wtedy.
Teraz w tym odbiciu nie widział chłopca, ale siebie samego sprzed wielu lat.
Odpiął pas, wstał i podszedł do kobiety.
„Przepraszam… jeśli nie ma pani nic przeciwko, niech usiądzie przy oknie”.
Chłopiec uśmiechnął się tak szeroko, jakby dostał prezent. A kiedy spojrzał na zewnątrz i powiedział:
„Mamo, spójrz, jakie to piękne”,
mężczyzna po raz pierwszy od dawna również spojrzał w niebo.