To miało być idealne. Biała suknia, orkiestra na żywo, eleganccy goście i ta sama chwila — krojenie tortu przy akompaniamencie muzyki i salwach fajerwerków. Wszyscy czekali, aż panna młoda i pan młody wezmą nóż, aby pokroić wielopoziomowe cudo, ozdobione złotymi różami.
Ale kiedy sala pogrążyła się w półmroku i zabrzmiały pierwsze akordy, ktoś z organizatorów dał sygnał.
I tuż za oknami, prawie nad placem, rozbłysła pierwsza salwa fajerwerków. Czerwony, jasny, huczący.
Panna młoda zadrżała. Potem drugi, trzeci — salwa była tak silna, że drżały szyby. Goście entuzjastycznie klaskali, ktoś kręcił film, ale ona… Stała nieruchomo. Palce jej drżały, w oczach malował się strach.
Pan młody próbował wziąć ją za rękę, ale ona się cofnęła.
„Kto to wymyślił…?” – wyszeptała, nie odrywając wzroku od okna, gdzie rozbłysło niebo.
Muzyka grała, goście się śmiali, a ona szeptała coraz głośniej:
„Zatrzymajcie to. Natychmiast!”
Ale było już za późno. Ogromny złoty fajerwerk eksplodował tuż nad salą bankietową, oświetlając twarze gości.
Zamknęła uszy, upadła na kolana i krzyknęła.
Później, kiedy wszystko ucichło, stała przy oknie — blada, w sukience poplamionej kremem i popiołem z petard.
Narzeczony stał obok, zdezorientowany i zły.
„To była niespodzianka. Dla ciebie!”
Odwróciła się do niego i powiedziała spokojnie, ale tak, że w sali zapadła cisza:
„Jeśli nie słyszałeś, że nienawidzę fajerwerków… to w ogóle mnie nie słyszysz”.
Goście wymieniali spojrzenia. Ktoś szeptał: „załamanie nerwowe”, „przeżycia”, „denerwuje się”. Ale ona zdjęła pierścionek, położyła go na stole obok tortu – i wyszła w ciemność, gdzie wciąż unosił się zapach dymu i prochu.
Nikt nie wiedział, że kiedy miała dziesięć lat, właśnie taki fajerwerk był ostatnim, jaki widziała przed pożarem, w którym zginął jej ojciec. Od tamtej pory głośne dźwięki wywoływały u niej paniczny strach. Prosiła, żeby nie było fajerwerków. Ale nikt jej nie posłuchał.
A teraz w miejscu, gdzie miała zabrzmieć marsz weselny, stała panna młoda, patrzyła na czarne niebo i rozumiała: lepiej być samą, niż z kimś, kto nie słyszy twojego „nie”.
