Kiedy mieszkańcy małego miasteczka Ridgeville w stanie Vermont obudzili się rano, ulice były suche, niebo zachmurzone, ale nic nie zapowiadało nieszczęścia. Prognoza pogody zapowiadała ulewny deszcz, ale w tych stronach burze były czymś normalnym. Ludzie zamykali okna, spieszyli się do pracy, a gdzieś na obrzeżach miasta, za starym mostem, jeden mały bóbr zaczynał swój dzień — nie podejrzewając, że wkrótce zostanie bohaterem.
Nazywali go, jak później żartowali dziennikarze, Bobby. Mieszkał w strumieniu, który przecinał obrzeża miasta i wpadał bezpośrednio do podziemnego systemu kanalizacyjnego. Miejscowi często widzieli, jak nosił gałęzie, budował tamy i chociaż czasami powodowało to zalanie drogi, nikt nie przywiązywał do tego większej wagi.
Ale tego ranka wszystko było inaczej.
W południe niebo pociemniało, jakby ktoś wyłączył światło. Nagle spadła ulewa. Strumienie wody spływały ulicą, zmywając liście, śmieci i ziemię. Kanały nie radziły sobie — woda podnosiła się coraz wyżej.
„Znowu ten strumień! ” — narzekał pan Holt, właściciel małego sklepu motoryzacyjnego na rogu. — „Teraz wszystko zaleje, tak jak w zeszłym roku!”
Służby ratownicze spieszyły się z oczyszczeniem odpływów, ale odkryły, że główny tunel odprowadzający wodę jest całkowicie zatkany. Woda nie przepływała. Wydawało się, że to katastrofa.
Ale nagle jeden z inżynierów, schodząc do studzienki, zauważył coś dziwnego: w głębi kanału znajdowała się… gęsta warstwa gałęzi, mchu i gliny. Początkowo pomyśleli, że to śmieci, ale forma była zbyt regularna.
— „To… tama?” — zdziwił się.
Tak. Tama bobrowa — schludna, przemyślana, jakby specjalnie stworzona, aby zatrzymać strumień.
To właśnie ona uratowała ulicę.
Kiedy specjaliści przeprowadzili później obliczenia, okazało się, że z powodu starych instalacji i zatoru w dolnej części systemu cały strumień wody miał wylać się na powierzchnię — prosto na domy mieszkalne. Ulewa, która spadła na Ridgeville, mogła zamienić okolicę w burzliwą rzekę.
Jednak „korek” wykonany przez bobra zatrzymał strumień i rozprowadził wodę po górnych kanałach. W rezultacie część deszczu spłynęła na pola, a część — do sąsiedniego wąwozu.
„To, co zrobiło to zwierzę, uratowało nam połowę miasta” — powiedział szef gminy na konferencji prasowej. „Zablokowało ono niewłaściwą drogę wody i tym samym otworzyło właściwą”.
Kiedy deszcz ustał, mieszkańcy znaleźli bobra niedaleko mostu — siedzącego w błocie i spokojnie gryzącego korę. Dzieci przyniosły mu jabłka i marchewki, ktoś nagrał film i opublikował go w sieci z podpisem:
„Nasz bohater-inżynier”.
W ciągu jednego dnia filmik uzyskał tysiące wyświetleń. Ludzie pisali komentarze:
„Kiedy natura jest mądrzejsza od człowieka!”
„Oto komu należy powierzyć infrastrukturę miejską!”
Później ekolodzy odkryli, że bobry często instynktownie blokują przepływ wody, gdy słyszą zbyt silny szum wody — w ten sposób chronią swoje siedliska. I właśnie ten szum ulewy skłonił Bobbiego do działania. Nie wiedział, że ratuje ludzi — po prostu podążał za naturą.
Teraz w tym samym miejscu stoi drewniana tabliczka:
„Tama bobrowa nr 1. Zbudowana w 100% ręcznie. Autor — Bobbi”.
A lokalni mieszkańcy każdej wiosny sprawdzają, czy ich futrzasty inżynier jest na miejscu. Teraz bowiem wiedzą na pewno — dopóki on tu jest, żadna ulewa im nie grozi.
