Kiedy Michaił ocknął się w szpitalu, nie od razu zorientował się, gdzie się znajduje. Białe ściany, zapach lekarstw, równy szum kroplówki. Próbował poruszyć nogami – i nie mógł. Lekarz podszedł, spojrzał mu w oczy i cicho powiedział: — Przykro mi… po wypadku nie będzie pan mógł chodzić.
Świat jakby się zatrzymał. Wszystkie dźwięki ucichły, a w głowie rozbrzmiewała tylko jedna myśl: „Dlaczego ja?”. Wcześniej Michaił miał pracę, dom w mieście, marzenia. Lubił budować, remontować, pomagał sąsiadom. A teraz – wózek inwalidzki, pusty pokój i współczucie w oczach przyjaciół. Nie chciał uwierzyć, że to koniec.
Pewnego dnia, patrząc przez okno sali szpitalnej, zobaczył budowę. Ludzie śmiali się, podnosili belki, malowali ściany. I nagle zrozumiał: on też chce zbudować dom. Nie tylko ściany — miejsce, w którym życie zacznie się od nowa.
Kiedy Michaił został wypisany ze szpitala, sprzedał stary samochód, kupił działkę za miastem i zabrał się do pracy.
Sąsiedzi śmiali się:
— Po co ci to? To niemożliwe! Ale on uparcie odpowiadał:
— Jeśli nie mogę żyć na stojąco — będę budował na siedząco.
Wszystko robił sam: czytał plany, ciął deski, malował ściany. Dni mijały w bólu i pocie, ale każdy gwóźdź wbity w deskę przywracał mu wiarę w siebie. Czasami pomagali sąsiedzi. Ktoś przynosił cement, ktoś — herbatę, ktoś po prostu siadał obok. Pewnego dnia jeden z mężczyzn powiedział:
— Nie budujesz domu. Budujesz przykład dla nas wszystkich.
Po roku, w miejscu starego pustkowia, stał mały dom z czerwonym dachem i oknami wychodzącymi na zachód słońca. Pachniał świeżym drewnem, kawą i życiem. Michał wyszedł na taras, wziął do ręki kubek i długo patrzył w dal. Nie potrzebował już żadnych dowodów ani żalu. Zrozumiał najważniejsze:
modzele na dłoniach są cenniejsze niż kroki po ziemi, jeśli dzięki nim zbudowano szczęście.
