Planowaliśmy tylko prostą wędrówkę. Szlak nie był daleko od miasta, tylko w spokojnym lesie, gdzie mogliśmy cieszyć się świeżym powietrzem, śpiewem ptaków i odpocząć od codzienności. Ale to popołudnie zmieniło się w coś, czego nikt z nas nie mógł przewidzieć — a wszystko zaczęło się od chaty, której nie powinniśmy byli znaleźć.
Szlak wiódł głębiej w las, niż zamierzaliśmy. Słońce przeświecało przez wysokie sosny, a powietrze pachniało mchem i wilgotną ziemią. Śmialiśmy się, żartując, jak bardzo bylibyśmy zagubieni bez naszych telefonów, kiedy zauważyłem coś dziwnego między drzewami.
Na początku myślałem, że to złudzenie optyczne — krzywy cień między pniami. Ale kiedy się zbliżyliśmy, kontury stały się wyraźniejsze. Budynek.
Stała na wpół ukryta za zarośniętymi krzakami, a jej drewniane ściany pociemniały z upływem czasu. Dach lekko się zapadał, a bluszcz pełzał po bokach jak palce próbujące go odzyskać.
„Kto zbudowałby takie miejsce tutaj?” – szepnął jeden z nas. Nikt nie znał odpowiedzi.
Przecisnęliśmy się przez zarośla, z sercami bijącymi szybciej z podekscytowania odkryciem. Drzwi chatki były zamknięte, ale nie zamknięte na klucz. Im bardziej się zbliżaliśmy, tym powietrze wydawało się coraz chłodniejsze, mimo że słońce nadal świeciło.
„Czy powinniśmy… wejść?” – zapytał ktoś.
Oczywiście powinniśmy byli zawrócić. Ale ciekawość jest silniejsza niż ostrożność i razem pchnęliśmy skrzypiące drzwi.
W powietrzu unosił się gęsty kurz i delikatny zapach zgnilizny. Promienie słońca przedzierały się przez połamane okiennice, odsłaniając pomieszczenie zatrzymane w czasie.
Na środku stał stary drewniany stół, którego powierzchnia była pokryta pożółkłymi papierami. Krzesła były przewrócone, jakby ktoś wyszedł w pośpiechu. Z sufitu zwisały pajęczyny, delikatnie kołyszące się na wietrze.
I wtedy to zobaczyliśmy – zestaw fotografii rozrzuconych po stole.
Były czarno-białe, z zawiniętymi brzegami z powodu upływu czasu. Każda z nich przedstawiała rodzinę – rodziców i dwoje dzieci – stojących przed tą samą chatą, w której się znajdowaliśmy. Na pierwszy rzut oka wyglądały zwyczajnie, z uśmiechami sztywnymi, jak to bywało na starych zdjęciach.
Jednak im dłużej się im przyglądaliśmy, tym bardziej wydawały się dziwne. Na każdym zdjęciu twarze dzieci były zamazane. Nie z powodu uszkodzenia, ale tak jakby aparat nigdy nie uchwycił ich wyraźnie.
Wymieniliśmy niepokojące spojrzenia. Las na zewnątrz wydawał się nagle zbyt cichy.
Wbrew rozsądkowi postanowiliśmy zbadać wnętrze. Wąski korytarz prowadził do tylnego pokoju. Drzwi były uchylone i po delikatnym pchnięciu otworzyły się szeroko.
W środku stało małe łóżko, a pościel była nadal starannie ułożona, mimo lat pokrytych kurzem. Na stoliku nocnym stał szklany słoik wypełniony czymś, czego nie mogliśmy od razu rozpoznać. Kiedy się pochyliłem, zrobiło mi się niedobrze.
W słoiku znajdowały się małe, delikatne kości.
Odsunęliśmy się, zakrywając usta, niepewni, czy należą one do zwierząt, czy do czegoś innego. Jedno było jednak pewne: ktokolwiek tu mieszkał, opuścił to miejsce w pośpiechu i nie wszystko, co pozostawił, miało zostać znalezione.
Kiedy już mieliśmy wychodzić, jeden z nas zauważył mały notes wciśnięty pod ramę łóżka. Okładka była pęknięta, a strony kruche.
Większość wpisów była wyblakła, ale kilka słów wyraźnie się wyróżniało:
„Dzieci są niespokojne”.
„Nie chcą zostać w nocy w domu”.
„Jeśli ktoś to znajdzie – niech odejdzie”.
Ostatnia strona była poplamiona czymś ciemnym, jakby napisana w pośpiechu. Nie musieliśmy czytać dalej.
Rzuciliśmy notes i wybiegliśmy, trzaskając za sobą drzwiami. Żadne z nas nie odezwało się, gdy wracaliśmy na szlak. Las nie wydawał się już spokojny – naciskał na nas, ciężki i czujny.
Kiedy w końcu dotarliśmy do drogi, zatrzymaliśmy się, aby złapać oddech. Chata zniknęła z pola widzenia, ponownie ukryta wśród drzew.
Minęło już kilka miesięcy od tej wycieczki, ale nadal czasami śni mi się ta chata. Śnią mi się zdjęcia z zamazanymi twarzami, słoik na stoliku nocnym, ostatnie nabazgrane ostrzeżenie.
Nigdy nikomu nie powiedzieliśmy, gdzie dokładnie się znajdowała. Być może tak jest lepiej.
Wiem tylko jedno: niektóre miejsca są opuszczone nie bez powodu. Czasami to, co się w nich znajduje, nie powinno zostać odkryte.
Co o tym sądzicie — weszlibyście do tej chatki, czy zawrócilibyście, gdy tylko ją zobaczylibyście? Podzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach poniżej.
